Translate

czwartek, 8 stycznia 2015

Na co skarżą się turyści? Bo palma była za krzywa...

Nasi turyści nie są już potulnymi barankami, które godzą się na wszystko. Jak im się coś nie podoba, składają skargi w biurach podróży. Nieraz całkowicie absurdalne. Bo jak inaczej określić taką:"w samolocie był przeciąg z powodu otwartego okna". W tym przypadku obsługa, ku niezadowoleniu pasażera, nie zareagowała. Być może na pokładzie nie było psychiatry. Za to zareagować musiało biuro podróży.
Na wakacje wyjeżdża z biurami turystycznymi rocznie 1,8 mln Polaków. To ponad dwa razy więcej niż dekadę temu. Rośnie więc także liczba reklamacji, które składają niezadowoleni z usług touroperatorów podróżni. Co więcej, przybywa tych, które są całkowicie abstrakcyjne i oderwane od rzeczywistości. Takich jak ta skarga na rezydenta, która trafiła do jednego z największych biur "pilot zorganizował dla turystów turniej szachowy, a my nie lubimy grać w szachy"
Touroperatorom najbardziej przypadają do gustu skargi perełki. W zasadzie nie ma roku, by w biurze nie pojawiła się reklamacja, która wywołuje u czytających ją pracowników salwy śmiechu. - Przykład sprzed kilku miesięcy:"ratownik był otyły". Ale to nie jest najdziwniejsza skarga, która do nas napłynęła. Za taką można uznać reklamację matki, która na wczasy wybrała się z córką, a ta jej zdaniem"zaszła w ciążę, kąpiąc się w basenie". Zacytuję fragment reklamacji: "W basenie pływały plemniki" - opowiada Marek Andryszak, prezes TUI Poland.
Jednak nie tylko ta pretensja ubawiła pracowników wspomnianego biura. Oto inne ich typy:"rafa koralowa jest za blisko hotelu"(Egipt);"piasek nie jest taki jak na Karaibach"(Wyspy Kanaryjskie);"gołębie na palmie gruchały zbyt głośno"; "za dużo dzieci, które wrzeszczały" (w hotelu reklamowanym jako przyjazny dzieciom); "w hotelu za dużo Niemców, Anglików, Rosjan";"na Wyspie Żółwi nie było żółwi"(grecki Zakynthos); "w Dolinie Motyli na Rodos nie było motyli" (są tylko w maju, o czym informują wszystkie foldery);"Grecy złośliwie nie chcieli mówić po polsku", a po niemiecku i angielsku mówili.
Wyobraźnia klientów nie zna granic. Dowodem niech będzie skarga na wycieczkę do Wenezueli. W programie była wizyta w rezerwacie małp, podczas której można było karmić zwierzęta. Małżeństwo specjalnie w tym celu kupiło 2 kg bananów (1 dol. za kg), jednak małpy nie przyszły. Turyści zażądali więc zwrotu pieniędzy za owoce.
- Podczas wycieczki do Kenii i Tanzanii pilot ostrzegał, by nie jeść na otwartym powietrzu, bo dzikie ptaki mogą podlecieć i zaatakować. Ale turystka myślała, że tylko żartował. Usiadła na krawędzi krateru Ngorongoro, aby zjeść kanapkę, i wówczas napadła na nią kania czarna, spory ptak z rodziny jastrzębiowatych. Zabrała kanapkę, zerwała z nosa okulary Versace za 2 tys. zł i odleciała z nimi w głąb interioru. Klientka domagała się oczywiście zadośćuczynienia.
- Niemal w każdej wysiadającej z samolotu grupie znajdzie się turysta, który prosi mnie o druk reklamacyjny, zanim jeszcze zamelduje się w hotelu. Później, przez cały wyjazd, zapełnia go metodycznie swoimi uwagami - mówi Anka, pilotka, w branży od 9 lat.
Nie ukrywa, że część reklamacji to cwaniakowanie klientów. Jak choćby taka skarga na przewoźnika: turysta zorientował się, że tego samego dnia wylatują dwa samoloty w tym samym kierunku. Wybrał ten, który bardziej mu odpowiadał, a nie ten, na który miał bilet. Co oczywiste, na pokład maszyny nie został wpuszczony. Ale, jak dowodził, przecież nie jego to wina, tylko nieprecyzyjnej informacji (choć godzina wylotu, numer lotu etc. są na bilecie).
Jednak poza reklamacjami komicznymi największą grupę stanowią te bardziej typowe. Jak mówią pracownicy biur, jest cała masa reklamacji na hotele - brudne, z niemiłą obsługą, źle położone, z niewłaściwym zejściem do morza, monotonnym/niedobrym jedzeniem - oraz na uciążliwych współuczestników wycieczki - że za grubi, że się spóźniali na wycieczki, że się nie myją, że zadają za dużo pytań.
Przedstawiciele biur podróży uważają, że w ten sposób wiele osób chce się dowartościować. Wysyłając skargę, zostaną przecież zauważeni, ktoś się nimi zainteresuje, a może nawet spróbuje odszukać i zrobi z nimi wywiad, jak zostali źle potraktowani. Bo, jak twierdzą, część podróżujących dzieli się swoimi problemami nie tylko z biurami podróży, lecz także społecznością skupioną na portalach turystycznych. - W zasadzie od 1,5 roku obserwuję taką większą potrzebę wśród klientów do zainteresowania sobą innych - mówi Radosław Świderski z Rainbow Tours.
- To ani nie potrzeba gwiazdorzenia, ani nie nasze wrodzone pieniactwo. Polacy w końcu po latach nauczyli się, że za swoje ciężko zarobione pieniądze mają prawo mieć oczekiwania, również w stosunku do touroperatorów - komentuje psycholog Katarzyna Korpolewska. Opisuje, jak kilka lat temu Polacy w Egipcie dostali zapyziały hotel, w którym jakiekolwiek gwiazdki widzieli jedynie, gdy nadużyli. Ale rezydenci wzruszali ramionami. W to samo miejsce przybyła Polka, ale z niemieckim paszportem. Natychmiast zadzwoniła do swojego rezydenta, który zjawił się błyskawicznie, i cały w przeprosinach oraz ukłonach zawiózł ją do hotelu, w którym gwiazdki świeciły jasnym blaskiem nawet bez wspomagaczy. Na pożegnanie dziwiła się, że tak duża grupa nic nie robi, by poprawić swoje warunki.
- Dzięki temu, że w ostatnim czasie interwencje się nasiliły, rezydenci przestali mówić turystom: "A czego państwo oczekiwaliście za takie pieniądze". A przecież to do niedawna było standardem. Zmusiło to także biura do staranniejszego informowania o panujących na miejscu warunkach - np. o tym, że wejście do wody jest trudne i wymaga specjalnego obuwia, że leżaki są odpłatne i że może ich brakować w pełni sezonu, że blisko hotelu są głośna droga, tory kolejowe czy bary i dyskoteki - dodaje Katarzyna Korpolewska.
Pomogło także prawo. Reguluje tryb i sposób reklamacji, a także wymusiło na działających w Polsce biurach odpowiednie zachowania.
Reklamacja musi być rozpatrzona, gdy zostanie złożona w ciągu 30 dni od powrotu turysty z wakacji.Przy czym, jak zauważa Andrzej Bućko, wiceprezes warszawskiego oddziału Federacji Konsumentów, w tym terminie pismo powinno zostać doręczone do touroperatora, a nie wysłane (do federacji trafia kilkaset spraw rocznie, a ich liczba rośnie proporcjonalnie do wzrostu liczby podróżujących Polaków, federacja rozpatruje jednak tylko te, które wcześniej zostały odrzucone przez biura, ale pomimo to klienci postanowili nadal dociekać swoich praw).
Jeśli reklamacja dotarła na czas, to biuro ma obowiązek odpowiedzieć na pismo klienta. Chyba że w nagłówku jest hasło "informacja", a nie "reklamacja", czyli klient wysyła pismo, w którym chce podzielić się swoją opinią na temat spędzonych wakacji.
Jak zauważa Radosław Świderski, większość reklamacji biuro stara się rozpatrywać od ręki. Tak się dzieje np. z tymi składanymi już podczas wycieczki. Jeśli klient skarży się na złe warunki w pokoju, wówczas, jeśli to możliwe, miejscowy pilot stara się wymienić go natychmiast na lepszy. Co więcej, ostatnio nawet jeśli reklamacje są bezzasadne, biura starają się utrzymać z ich autorami dobre relacje (w myśl zasady, że zadowolony nikomu nie powie, a niezadowolony poinformuje 100 kolejnych). Tym samym każdy może liczyć na zadośćuczynienie, nawet drobne - w postaci bonu zniżkowego na kolejne wakacje w wysokości 50-100 zł.
I to nawet wówczas, gdy za jego plecami pracownik biura szepcze: "To ten, co złożył reklamację, że w hotelu w Egipcie pracują Arabowie".
na podstawie artykułu : Patrycja Otto, Beata Tomaszkiewicz

środa, 7 stycznia 2015

Reczne liczenie

Gorący temat w POLSCE, jeden z wielu to wybory te samorządowe i na prezydentów burmistrzów – wodzów naszych polskich miast, miasteczek, osad, wsi i czegoś jeszcze.
I oczywiście te w 2015 roku
Nie, nie będę tu uprawiał polityki, zbyt dużo tego mamy w TV, radiu i prasie oraz w Internecie. Każdy znajdzie sobie to, co mu będzie pasowało i wątpię by nie znalazł czegoś na poprawę swojego samopoczucia lub powód do narzekania.
Ale wróćmy do wyborów. PKW. I liczenia głosów.
Jak było?
Od lat chodzę na wybory i żyje już trochę na tym świecie.
W mojej komisji wyborczej bo tak się to nazywa (chyba) , siedziało – chodziło 3-4 osoby. Na pewno widziałem przynajmniej jedną kobietę i jednego męższczyzne, czyli tzw. parytet zachowano. Jestem przekonany, że niereprezentowana była tu jedna opcja polityczna.
Spisali z dowodu/paszportu dali plik jakiś kartek i…
Tu zabrakło( mnie osobiście) małego wyjaśnienia ze strony siedzącej komisji - jak głosować zwłaszcza na samorząd. To znaczy osobiście wydawało mi się, że wiem, więc się nie pytałem.
Jakieś stoliki, na których w połowie blatu postawiono w pionie płachty kartonów niby, jako parawan bym nie widział, co lub raczej, kogo skreśla sąsiad, ale nie zdało to egzaminu. Gdyby mnie to interesowało widziałbym, na kogo dana osoba głosuje. Oczywiście leżały też jakieś pisadła, ale ja przyniosłem własne. Skreśliłem tych, których miałem skreślić i w spokoju ducha po dobrze spełnionym obowiązku? Nie, raczej przywileju wybrałem się na spacer po okolicy.
Ale dla niektórych możliwość wyboru – głosowania jest to akt ich dobrej woli lub zniewolenia (kogo wobec kogo, czego?), robią sobie i nie wiadomo, komu łaskę, że nie zagłosują.
Byłem zagłosowałem wyraziłem swoją opinie i daje mi to pełne prawo narzekać, psioczyć oraz rozliczać tych wybranych i to wcale nie jest ważne czy to ja na nich głosowałem czy nie. Ja po prostu w tym uczestniczyłem.
W przeciwieństwie do tych osób, które nie głosowały, ale uważają że mają pełne prawo do krytyki i protestów.

Co było dalej każdy polak i nie tylko polak, ale z pół Europy i świata wie. Wie? Czy na pewno? WIE i ROZUMIE? Bo ja bałbym się to o sobie powiedzieć, ale co o tym myślę mogę się chyba wypowiedzieć. i nikt nie zastuka do mych drzwi bladym świtem z tupotem podkutych butów i odbezpieczoną bronią. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo mamy tzw. WOLNOŚĆ SŁOWA. WOLNĄ POLSKE

Wysoce tajemnicze słowa "SYSTEM komputerowy zawiódł – nie sprawdził się" ale co to dokładnie oznacza? Czy któryś z PAŃSTWA dziennikarzy to tej ciemnej masie społeczeństwu np. jak ja wytłumaczył? Nie a po co? Nie byłoby sensacji, nie byłoby, o czym pisać. A tak trochę prawdy, trochę słów fachowych i naród ogłupiamy. Byle tylko zrobić aferę, sensacje.
Najbardziej denerwowało mnie stwierdzenie "RĘCZNE LICZENIE GŁOSÓW". Początkowo bluźniłem na dziennikarzy i to srogo. Bo przecież w tym sposobie systemie głosowania dzielna komisja czy z komputerami czy bez MUSI wszystkie oddane głosy policzyć…ręcznie!!. JAK? Pokazano nam to w jakimś urywku wiadomości którejś stacji TV. Urna na stół i komisja, czyli NIE JEDNA osoba, wysypuje tą makulature na stół i każdą musi wsiąść do ręki, zobaczyć, kogo skreślono i gdzieś to zanotować. No właśnie to gdzieś to chyba ten komputer. Ale skoro nie chciało się wpisać wprowadzić czy wklepać to wiadome było już po pierwszym głosie!!!!! A nawet chyba wcześniej?!?!?! Jestem przekonany że telefony członków komisji wyborczych były rozgrzane do czerwoności od dzwonienia do swoich partyjnych liderów. Rezultat? CISZA WYBORCZA. I to by było chyba na tyle.
I tu na mój chłopski rozum powinno się odpowiednio zadziałać.
Jak? Uruchamiamy "Gorącą linie " do PKW i na szczycie podejmujemy decyzje, ale te mądre i właściwe a tu PKW i szanowni sędziowie chyba się pogubili i długo nie mogli odnaleźć.
Rozmawiałem ze znajomym informatykiem – programistą. I załamałem się nad prostotą rozwiązania problemu – jedną z wielu.
Dziś prawie każdy ma komputer, laptopa, tableta czy "smarkfona" zresztą sama komisja musiała takie urządzenia posiadać - z konieczności i to z gorącym łączem do PKW.
A w takich urządzeniach znajduje się nawet nie wiadomo po co? tzw. "Arkusz kalkulacyjny" najbardziej znany pod nazwą "EXCEL". a skoro ktoś używa tego EXcel-a to siłą rzeczy musi coś tam, jakieś podstawy obsługi liznął. Więc z potrzeby chwili mógłby ktoś mądrzejszy stworzyć taki arkusz obliczeniowy zliczający głosy. Bo jeżeli coś można policzyć ręcznie to istnieje jakiś wzór, algorytm postępowania wystarczy tylko właczyć taką opcje jak "zarejestruj nowe makro" i po zawodach!!! Nie trzeba być nawet informatykiem – programistą wystarczy być tylko użytkownikiem.
A nawet gdyby w komisji byli sami naciskacze klawiatury i nie znali pakietu OFICE to w Polsce nie jednego mamy programistę, informatyka a nawet studentów szkół wyższych i to nie koniecznie technicznych którzy na pewno używają na co dzień tego pakietu i sami układają, piszą sobie obliczenia, prezentacje - są aktywnymi UŻYTKOWNIKAMI.
Dostęp do sieci komisja miała, więc raczej nie byłoby z tym problemów. A zachowanie tajemnicy? CISZY WYBORCZEJ?
Każdy haker wlazłby i spenetrował komputery PKW a nawet komisji wyborczej chyba raczej bez problemu. A może to właśnie zrobiono? włamano się do komputerów PKW? wyborczych? Ale przecież na czas obliczeń, kompa można odłączyć od sieci, obliczyć, co było do obliczenia, program, obliczenia i wyniki zgrać na pendriva wymazać to z komputera i właczyć się do sieci. Proste? Jak się siedzi w domu wszystko jest proste.
Ale wróćmy do tego liczenia. Nie ma tu nic nowego i żadnej sensacji te głosy musiały być liczone ręcznie gdyż inaczej się tego nie da policzyć!!! Sytuacja zmieni się, gdy będziemy głosować elektronicznie. a to się już w Polsce robi. Choćby referendum w sprawie budżetu obywatelskiego.
W sprawie prezydentów – wodzów sprawa też jest prosta wygrywa ten kto dostał najwięcej głosów. Czysta matematyka i nic więcej.
Natomiast te samorządowe to rzeczywiście dowód na to że jak jest coś proste należy to zagmatwać maksymalnie. Ale jak kogoś to interesuje poczyta ordynacje wyborczą i.. może coś zrozumie, jak co i dlaczego głosuje na Andrzeja a do samorządu wchodzi Józek.

Inna sprawa to fałszowanie wyborów. Jak można by te wybory sfałszować? To też wydaje się proste. Wybrany członek komisji wyborczej bierze ze stolika użyczone publice pisała i kreśli dodatkowe osoby tam gdzie nie wybrano jego opcji politycznej. Głos nieważny i przeciwnicy mają o jeden głos mniej. A głosów nieważnych było dużżżżżżżo stąd podejrzenie o fałszowanie wyborów. Tak tylko w tym musiałaby uczestniczyć cała komisja i obserwatorzy. Wiele, wiele osób i to o tym samym przekonaniu politycznym. A osobiście wątpię by komisja składała się tylko z członków czy wielbicieli jednej partii politycznej. Wydaje mi się nawet, że żadna partia na to by nie pozwoliła. Wzajemny brak zaufania i niema wyjścia każdy każdemu patrzy na ręce.
Niestety należymy do narodów, którym wydaje się, że pozjadały wszystkie rozumy świata a w rzeczywistości nasza wiedza jest mała wręcz znikoma. Ale o tym może "inną razą".
Wiem natomiast bo osobiście słyszałem "uczonych" obojga płci jak chwalili się znajomym jak głosowali, kogo i na której kartce skreślali. Słyszałem też głos, zapewniam że nie była to blondynka osoby która pochwaliła się że każdą stronę "sparafkowała" bo to przecież urzędowe pisma.
A przekupić? Za drogo by to chyba wyszło.
To może szantaż? Też raczej odpada. Co prawda na każdego można znaleźć jakiegoś "HAKA" ale to skąplikowana operacja i może tylko agent Tomek by sobie z tym poradził ale on miał "szerokie plecy".

No cóż gdybać sobie możemy a liczą się tylko fakty i dowody. Ale nie jakieś tam z sufitu, ale mocne